Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żaków używał, szerokich instrukcyj dawać nie potrzebuje, szepnął mu jeszcze słów kilka i odprawił.
Wyszedłszy ztąd wolnym krokiem, tak, aby na siebie nie zwracać oczów zbytnio, Bobrek wysunął się na podwórce, po których i straże nocne i czeladź się jeszcze snuła, dopadł bramy i wybrał na miasto...
W całej Wiślicy mało tej nocy domów było, w którychby spoczywano. Szlachta naradzała się, rozprawiała, jadła i piła, inni, którym pilno było a narady już uważali za skończone, sposobili się do podróży, bo obroków mogło zabraknąć, a kupować je kosztowało drogo. Bobrek zamiast jak przyrzekł, starać się o wyjazd prędki, zaszedł naprzód do jednego z domów, niedaleko od kościoła i tam, na górce, w komorze osobnej u niemca, dostawszy kaganka, zaryglowawszy drzwi, siadł za stół do pisania. Szło mu zapewne o to, ażeby go przy robocie tej nikt nie podpatrzył, gdyż szpary we drzwiach pozawieszał odzieżą i okna obejrzał, dopiero po spełnieniu tych przygotowań, cichutko wydobył ze skórzanej torebki przyrząd do pisania.
Kawałek twardego pargaminu, nie koniecznie czysty, nie zbyt dobrze wyprawny, na list starczył. Siadł go pisać wprawną ręką, po niemiecku Bobrek, a że wiele mieć musiał do doniesienia, miejsca oszczędzał. Tyle mu to czasu zabrało, że