Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Leżcie sobie — rzekł Henryk, który stojącą niedaleko ławę przysunął do łoża. — Źlem zrobił, żem wam sen przerwał, ale mi powiedziano że jutro jedziecie do dnia, a pocoście przybyli, nikt mi powiedzieć nie umiał. Jam tu przecie trochę gospodarzem w tym Płocku, choć na probostwie tymczasem.
Przyszedłem was spytać.
Bartosz ledwie ze snu się trochę otrząsnąwszy, nie wiedział sam, co odpowiedzieć. Zawahał się.
Bystro go oczyma ciekawemi przenikał Henryk, niespokojnie kręcąc się na ławie.
— Sprawa między mną a Semkiem — rzekł zwolna Bartosz.
— A mnie to o niej wiedzieć nie wolno? — podchwycił Henryk.
— Zapytajcie o nią brata swego, jeżeli on wam zwierzy się, nic przeciw temu mieć nie będę, ale sam mówić nie mogę.
Henryk się złośliwie uśmiechnął.
— Jam przecie nie dziecko! — rzekł.
Bartosz niezrozumiałe zrobił poruszenie.
— Kiedy wy mnie powiedzieć nie chcecie, z czemeście przybyli — rzekło książątko — to ja wam może powiem?
Starosta spojrzał na chłopaka ciekawie.
— A tak — mówił Henryk. — Na Wielkiej Polsce się zawichrzyło, wy, Nałęcze nie chcecie