Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie ustępował jednak.
Głos marszałka zbliżał się do drzwi, otwarto podwoje i w ramach ich ukazała się, jak oprawna w nie, śliczna postać, niby posąg rycerza. Mężczyzna był lat średnich, cały jak z żelaza wykuty, trzymający się prosto, wzrostu słusznego, odziany po podróżnemu a żołniersku.
Z głowy był nawet nie zdjął jeszcze błyszczącego chełmu, na którego wierzchu widać było na drutach rozpiętą białą chustę, zawiązaną, i czerwono, jakby krwi kroplami, poznaczoną.
Było to godło jego, stary Nałęcz... Nie był on tak dla oka przystrojony, jak wielu naówczas rycerzy dworaków i turniejowych szermierzy, którzy więcej się na podwórcach pańskich popisywali przed kobietami, niż w polu przed nieprzyjacielem.
Zbroja na nim nie była złocona ani szmelcowana, prosta, żelazna, ale zrobiona do miary, do kaftana, i leżała na nim jak ulana.
Wszystkie jej części, naramienniki, nagolenniki, napierśnik przystawały do siebie, a rzemyków im w podróży nie popuszczono, Ogromny miecz na pasie rycerskim wisiał u boku, mały mieczyk miał pod ręką. Z obramowania żelazem wyglądała twarz z wąsami i krótką bródką, męzka, opalona, pełna, kraśna, z oczyma szczeremi a mężnemi, które kłamać nie umiały... Patrzały śmiało i dumnie.