Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/017

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gotował do rozmowy, na którą kotlarz czekał niecierpliwie.
— Książe wasz doma? — odezwał się podnosząc głowę.
— Był tych dni około Rawy na łowach — odpowiedział otyły — ale powrócić pewnie musiał, lub tylko co go nie widać.
— Co u was słychać? — bystro spozierając począł klecha.
— Cicho dotąd, nowego tak bardzo niema nic. Młodemu nudno na pustym gnieździe, choć koło niego zawsze kupy ludzi dworują z Mazurów i z Wielkopolski... Po ojcu co się zostało, na sokoły, psy i konie i na druhów się rozeszło... Grosza podobno skąpo — a bez niego życie nie miłe.
— Czemże się on zaprząta?
— Łowami, no, i temi co mu dworują, albo to wy nie wiecie — mówił kotlarz. — Jak go ojciec wychował, takim wyrósł.
Inni książęta, ot, niechaj naprzykład Szlązcy, wyglądają zupełnie jak nasi niemieccy, strojno, gładko, kochają się w sukniach pięknych, w śpiewie, w muzyce, w igrzyskach rycerskich, po kilka języków umieją. Tego ojciec trzymał przy sobie, między grubemi ludźmi, nie puszczał w świat, bał się z niego zrobić niemca, jak powiadał, a wyrosło to na takiego dzikiego szlachcica jak inni, i z niemi też mu najmilsza zabawa...