Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z jednych podwórków na drugie — mało widać było ludzi.
Miasto, chociaż grubym murem z basztami obwiedzione, zdala pokaźne, wewnątrz nie bardzo się czysto i ozdobnie przedstawiało... Jesienne kałuże stały w pośrodku drogi, którą wozy poryły głęboko, gdzieniegdzie kupy śmiecia niedaleko od domostw, w części już trawą porosłe, okazywały, że o wywożeniu ich nikt nie myślał, jeżeli deszcze nie sprzątnęły. Bokami tu i owdzie leżały potrzaskane kładki, aby czasu błota suchą nogą z chaty do chaty przebrnąć można.
Dworki ku ulicy zwrócone lub głębiej stojące w podwórkach, płotami od niej oddzielone, z grubych bierwion sosnowych pobudowane, z dachami wysokiemi, wszystkie do siebie podobne, niczem się nie odznaczały od chałup włościańskich, chyba trochę większemi rozmiarami.
Nad niektóremi z nich dym się już podnosił, parując przez nieszczelne pokrycie i szparami wyciskając się do koła.
Mało z nich było gliną polepionych, o cokolwiek czyściejszych lub w dymniki opatrzonych.
Tu i owdzie zamiast ściany domu, wychylał się ogródek z drzewami, na których jeszcze resztka liści pożółkłych się trzymały; — sterczały wrota kryte z furtą lub tyn i ostrokoły... Nad niemi żórawie studnie występowały ciemno ma-