Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skórzany pasek obejmował mu biodra, a przy nim z jednej strony lichy, mały mieczyk podróżny w prostéj pochwie ze skóry zbrukanej, z drugiej wisiała tobołka na guzy spięta, jakiej pisarze w podróży zażywali.
Zaczynało już się zciemniać, gdy łódź nosem się wryła w piasek na brzegu, zachwiała się i stanęła. Z tyłu stojący wioślarz ogromnym drągiem wepchnął ją tak na ląd, aby suchą nogą wysiąść z niej było można.
Wstrząśnięcie to nagłe, które myśli podróżnemu przerwało, zmusiło go też zaraz powstać na nogi. Chwycił opończę, otrzepując ją z zielska i słomy, które do niej przylegały, poprawił czapki, ociągnął pas, obejrzał się na dno statku, jakby tam jeszcze szukał czego, i, z ludźmi coś poszeptawszy począł się na brzeg wybierać.
Przewoźnicy spoglądali nań na wpół z poszanowaniem jakiemś, wpół z pewną obawą.
Gdy wstał, okazał się niepoczesną, chuderlawą figurką, której ręce i nogi długie, laskowate, główka śpiczasta na szyi cienkiej osadzona, trochę przygarbione plecy osobliwą powierzchowność nadawały.
Twarz zadumana, rozbudziła się gdy powstał, oczy zaczęły biegać żywiej, ale trudno było znowu odgadnąć czy się z przybycia radował, smucił lub niepokoił niem.
Wyskoczył z łodzi na brzeg dosyć zręcznie,