Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— My wkrótce do kaplicy na modlitwę idziemy — rzekł Włodek — kto chce może z nami, nikogo nie zmuszam. Zabawy u mnie innej nie ma.
To mówiąc stary pocałował księdza w rękę. Zaręba się skłonił, skinął na Pawłka i wyszli.
— Ty co lepiej pana stryja znasz — zapytał Michno w podwórzu — powiedz mi, chyba tu nie codzień takie gody, na jakieśmy dziś trafili?
— Owszem, porządek to powszedni, a czasem i gorzej bywa — rozśmiał się Pawłek. — To tylko adwent a w wielkim poście we dwoje ostrzejszy post, we dwójnasób dłuższa modlitwa, dzienna i nocna.
— Wolałbym już naprawdę mnichem zostać! — rzekł Zaręba.
— Mnie się też zda, że stryj na tem skończy, iż dwa klasztory założy, córki w jednym a synów w drugim zamykając — odezwał się Pawłek. — Dwaj prawi synowie, nie mogąc tu życia znieść, poszli na inne wioski i rycersko służą.
— Do tychby i nam potrzeba — zakończył Zaręba — bo rychło z głodu poumieramy.
Wrócili do dworku, gdy już dzwoniono na modlitwę i parami znowu ciągnęły dzieci do kaplicy. Dwaj pobratymy podzielili się i Zaręba spoczywać, a Pawłek poszedł się modlić.
Kapliczka była nie wytworna, ale schludna. U W. Ołtarza stał sam Ojczulo a Włodek w komży mu posługiwał. Śpiewano pieśni, odmawiano mo-