Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W kilka dni na rozmowie z nim, Przemko znowu na Lukierdę rzucił słowo niechętne.
Lektor westchnął.
— Miłościwy panie, księżnej o nic obwinić nie można — rzekł. — W otoczeniu jej, bliżej stojące osoby, wpływ może na nią mają nie dobry...
Możnaby sprobować sługi jej odmienić?
— Jedną starą piastunkę chciałbym oddalić — odezwał się książe. Ta ją od wszystkich odstręcza, o Szczecinie prawiąc i karmiąc w niej tęsknotę.
Ale tak czy inaczej otoczona, nigdy mi ona przychylną nie będzie — dodał Przemko.
Ks. Teodoryk ośmielił się temu zaprzeczyć.
— Serca ja od niej nie potrzebuję — rzekł książe — lecz nie chcę by ludzie rozpowiali[1] żem jej niemiły...
Piastunka stara, nad jej losem boleje, drudzy ją też mają za nieszczęśliwą — wygnać babę potrzeba.
— Miłościwy panie — szepnął ks. Teodoryk — wypędzić ją, aby po świecie nosiła, co w domu zostać powinno — zły sposób. Chyba sowicie obdarzoną oddalić, aby wdzięczną być musiała.
Książe przerwał nie miłą rozmowę.
Wieczorem u Bertochy głośno już mówiono i cieszono się z tego, że Orcha precz pójść musi. Zaniosła wiadomość tę do Miny przyjaciółka.

— Na miejsce piastunki ja tam pójdę, — za-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – rozpowiadali.