Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pewna rzecz, iż królowej wpływu lekceważyć nie należy, ale on dopiero się poczyna, zatem niewiele się teraz da uczuć. Worek w jej rękach... ona teraz podskarbim. Gdyby nie jej talary, pułkówby tyle nie stanęło.
— Więc i ona wojny chce? — spytał Strubicz.
— Jako żywo — podchwycił Bielecki — ona jej nie chce, a pomimo to pieniędzy dać musiała, boby inaczej nie miała ani głosu ani powagi.
Raz dawszy, musiała potem dołożyć, a no, na tem koniec. Nie wystąpi ona, bo nie ma prawa, ani mocy, ale nie pomoże też.
Na tem skończyły się rozmowy, a Płaza odszedł pierwszy z ratusza.
Zajęty dotąd własnemi sprawami, niewiele zwracał uwagi na to co się działo w mieście, teraz go dopiero uderzyło zmienione oblicze jego. Ludzie biegali, gromadzili się kupkami, rozprawiali, z jednego miejsca na drugie, jakby ich fala niosła, rzucali się; widać było niepokój na twarzach. W sklepach nie widać było kupujących i targu, nawet rzemieślnicy i handlarze wychodzili z mieszkań aż do pół ulic, goniąc za pogłoskami.
Około zamku, gdzie właśnie przed okna królewskie zaciągał cudzoziemski pułk, świeżo w barwę przybrany, jak z igły z chorągwią nową, na której snopek Wazów i szwedzkie korony odmalo-