Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dać pokój tym plotkom — rzekł cicho — niech się wygadają. W części też to prawdą jest, żem powołał niektórych pułkowników bliżej, na oczy. Skargi zewsząd nieznośne na nich, zwłaszcza z Prus i Wielkopolski, żołnierza trudno utrzymać. Bliżej mnie muszą być karniejsi.
Że się szlachta, warchoły trochę strachu najedzą, nic w tem złego.
— Miłościwy Panie — odparł Pac — ja statystą nie jestem, ale umysły tak poburzone, że gotowo znowu jak za nieboszczyka pana, do rokoszu przyjść. W W. Polsce słyszę przeciw pułkom co tam dokazywały, szlachta się we trzy tysiące zebrała, jak na nieprzyjaciela.
Król słuchał zadumany.
— Rokosz? — zamruczał. — A wieszże ty, że jabym może rad mu był?
Pac słuchał zdziwiony, król mówił dalej.
— Byłby mi dziś na rękę, bobym go rychło uśmierzył, a przytem i buty szlacheckiej przytarł. Potrzebują nauki krzykacze.
— Gdyby to tylko szlachta niespokojna — wtrącił Pac — ale z senatorami...
Zbierają się na concisiabula potajemne, radzą, skupiają się do oporu. Sejm się gotuje niespokojny, a wszystko z tych plotek.
W mieście popłoch taki, że rada uspokajać musi. Kupcy obcy, którzy na sejm poprzybywali, stoją w rynku z nierozpakowanemi wozami, po-