Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczelnie zamknięte, a nareście schowane do kieszeni, podniósł głowę.
Płaza przywitawszy go miał spytać o Carycą, ale nie wiedział pod jakiem on tu przybył nazwiskiem i postacią.
— Macie tu jakiego z Rusi hożego bardzo pana? — zapytał — wczoraj pono przybyłego?
Gradysz głową skinął, domyślił się o kogo chodziło.
— W gospodzie czy na mieście?
— Widzi mi się na mieście — rzekł Gradysz ochrypłym głosem, który niedobre dawał świadectwo o leczebnych skutkach rośliny tabago.
Słuszny! oczy czarne! w istocie bardzo hoży! rycerska postawa. Tak?
— Tak.
— Wczoraj przybył głodny — mówił Gradysz — podjadł dobrze, spał też jak się należy, a oto ze skrzynką, którą na wózek włożyć kazał i powiózł na miasto, wyruszył.
Płaza usłyszawszy o skrzynce ręce mimowolnie złożył. Uradowany począł dziękować.
— Bóg zapłać, panie gospodarzu, Bóg zapłać!
Pożegnali się uprzejmie. Lasota śpieszył na róg Piwnej, gdzie był pewien prawie, że zastanie Carycę.
Na wschodach go spotkała Bielecka.
— A idź waszmość do mieszkania, bo tam jakiś chłop... ale ślicznyż! śliczny, choć maluj,