Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a Płaza na tej stronie gdzie się podkopał, krzyżyk na kamieniu wyciosał.
Pozostał tedy sam w tej smutnej Marfy gospodzie, a ona do niego ani on do niej przystać nie mógł. Baba w nim wietrzyła lacha, a tego rodu cierpieć nie mogła, ledwie czasem raczyła przemówić do niego słowo. Płaza po całych dniach, nie mając co robić, wdziawszy odzienie, po któremby niełatwo było poznać kim był, wałęsał się po Kijowie, zachodził do kościołów i do cerkwi, przysłuchiwał i przypatrywał życiu, które tu dwoma prądami przeciwnemi płynęło, unikając starcia z sobą.
Pomiędzy mieszczaństwem, które jawnie w polskich kontuszach i żupanach występowało, było tak samo dwa obozy jak w ulicy, jak w służbie Bożej. Rzadko się znalazł kto, coby od archimandryty poszedł do przeora Dominikanów, który chlubił się tem, że rusinem był i po rusku mówił dobrze. Z zamku, w którym życia było niewiele, do monasteru na Pieczerskie niewiele pielgrzymowało. Spoglądano na siebie z pewną nieufnością i obawą, jakby się wzajem śledzono.
Łatwo z tego było się domyśleć, że tu więcej się umysły zwracały do przeszłości niż w teraźniejszości rozmiłowywały. Gruzy i ruiny świadczyły o wielkości, nowe kleci starczyły ledwie za obozowisko.
Nieraz u szczątków złotych wrót, w których