Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trafiła uczynić narzędziem ważnem i sprężyną wszystkiego, co się tu działo.
Uznawał, że panna Amanda miała słuszność pragnąc się pomścić, bo było zaco.
Wyjeżdżającemu z za altany ogrodowej nad drogą, czatująca tam z Zubkówną Bietka, szyderski posłała ukłon.
Wojewodzic się gniewał.
— A! to szatan dziewczyna! — mruczał.
Król kazał go do siebie wołać jak tylko powróci; nie dano mu wprzódy wpaść do Amandy, czego sobie życzył — Władysław się niecierpliwił.
Pac stawił się zimny i małomówny, zmęczony.
— Znalazłem na nieszczęście królowę chorą na głowę — rzekł — tak że tylko na bardzo krótką chwilę miałem szczęście być przypuszczonym. Skarżyła się N. Pani na zmęczenie, i nie dziw, bo od kilku miesięcy bezprzestannie jest narażoną na uroczyste przyjęcia i na podróż. Klimat się też dał uczuć.
— Piękna? — zapytał król — wygląda młodo jeszcze?
Pac zawahał się.
— Piękna — rzekł — i do portretu podobna, ale... sama podróż tłumaczy dlaczego się wydaje zmęczoną.
— Ale mówże co sądzisz o niej! — zawołał król niecierpliwie — nadewszystko bez ogródki! bez względu na to z jakiej krwi pochodzi.