Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wieczorem nie powinno być listów. Zdrowie N. Pana to najdroższy nasz skarb. Niepokoić się przed snem, gdy odpoczywać potrzeba...
Paź potwierdził, że listów nie było.
— Do Radziwiłła wysłaliście?
— Jeszcze rano wyjechał posłaniec.
— Trzeba ażeby mi codzień znać dawano o podróży — szepnął król chmurno. — Słyszę, że pani posłowa, ciągle o swą godność troskliwa, nudzi kwestyami etykiety.
Cóż to będzie gdy Karol tam przyjedzie?
— Radziwiłł ma wiele doświadczenia, taktu, powagi i sądzę, że wszystkie te trudności załatwi, o które wasza miłość wcale się nie powinniście troszczyć.
— Wogóle o nic — przerwała niemka. — Cóż tak strasznego, że się jedna stara francuzka nadąsa?
Nastąpiło krótkie milczenie. Królewicz Zygmunt niespokojnie się zakręcił jakby kogoś szukał, spytał u drzwi paziów i wybiegł z nimi. Z tej chwili król skorzystał, aby, wcale nie zważając na Paca, po twarzy pogładzić Amandę, poklepać ją po ramionach i poszeptać jej coś, przyjętego rumieńcem.
Nagle Zygmunt powrócił, mocno poruszony, podbiegł do ojca, stanął przed nim, wziął się w boki i zapytał go.
— Nieprawdaż? ty jesteś królem i panem?
— Tak jest! — odparł Władysław.