Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

działa i prochy i saletry do młynów wożą, wołochów, węgrów, szlązaków ściągają, wszyscy na to patrzą i nikt nie spyta, za jakie to pieniądze? Poboru niema uchwalonego, wojny żadnej nie widać, z moskiewskim napewno traktaty zawrą, choćby mu Trubczesk oddać przyszło... to się wie, z turkiem niby pokój, nigdzie nic nie grozi oprócz tych rozbójników tatarów, na których dosyć kwarcianych, a tu na gwałt wszystko się zbroi. Szlachta patrzy, patrzy jak kozioł na wodę, a no się w końcu spyta, co to jest? Będzie król musiał jak niepyszny pan tłumaczyć się, a może rozbrajać.
Rzucił ramionami Parfen.
— Króla bo wy za nic nie macie — przerwał Płaza — rozumny to pan, i on sobie ze szlachtą radę da i z panami. Panów ma w kieszeni, a szlachta jak się wykrzyczy, rozjedzie się do domów i cicho będzie. Król zaciągów nie rozpuści.
— A! a! jać to wszystko wiem potroszę — dodał Parfen — ale wy tego nie słuchacie co ja po mieście. Szlachta mu wojny nie pozwoli.
— A jak mu ją wypowiedzą — wtrącił Płaza.
— Myślicie że turek głupi i też nic nie wie! — rzekł kozak. — Widzą i słyszą że tu poseł wenecki siedzi, że z carem na nich zmowa, i będą