Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chu, gdzie również miejskie dzieci uczono potroszę, choć i tam parady wielkiej nie było, gdy porównał ową biedotę Ś. Brunona ze szkołą przy szpitalu Ś. Ducha, aż mu się serce ścisnęło — a pociągnęło go ku tym pauprom i wspomnienie krakowskich.
Gdy się im z litością przypatrywał, więcej jeszcze nad nich uderzyła go twarz blada, bardzo dziwnych rysów, ubogo i nędznie odzianego klechy czy księdza, który właśnie nad pauprami miał jakby dozór i zwierzchność. Twarzy takiej kwadratowej, z niezmiernie szerokiemi ustami, z głęboko pod czaszką osadzonemi oczkami małemi, z kośćmi czoła wystającemi ostro, z uszami ogromnemi jakby z pargaminu wykrojonemi, drugiej chyba na szerokim świecie szukać było i nie znaleźć.
Tymczasem Płaza takuteńką drugą, tylko młodszą, gdzieś sobie przypominał! Gdzie? naturalnie że w Krakowie, ale do kogo ta osobliwa maska i śmieszna i sympatyczne obudzająca uczucie należała? tego sobie Płaza w żaden sposób nie umiał przypomnieć.
Przysiągłby był, że go kędyś, gdzieś znał, widywał.
Tak go to poruszyło, jak teraz wszelkie przeszłości wspomnienia, i nie mógł się od tego wstrzymać, aby nie podejść do ubożuchnego księżyny,