Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czkach porastający tak okrywały, że ledwie z nich nos duży garbaty i dwoje czarnych oczu ogromnych wyglądało. Na głowie siedziała czapka staroświeckiego kształtu z czubem wyłysiałym.
Nieobiecująca to była postać, a jednak Boruch ją ku sobie przyzywał, gdy tymczasem koń instynktem zawrócił się do Purchawki, a jeździec mu się nie sprzeciwił. Stanąwszy pode drzwiami huknął dziwnym głosem.
— Uhu!
I sam z siebie się rozśmiał, jakby się spostrzegł, że mimowolny ten wykrzyknik był nie w miejscu.
Skroba stał już w progu i gotów był do szopy prowadzić, ale zobaczywszy zarosłego gościa i spotkawszy wejrzenie drapieżnych jego oczów, na chwileczkę się zawahał.
Podróżny już zsiadł, a koń jego nie czekając sam poszedł żłobu sobie szukać, tak się cały strząsając, że zdawało się iż terlicę i sakwy zrzuci z siebie. Miał bowiem nie siodło na grzbiecie, ale tylko starą terlicę, jako tako wymoszczoną.
Wszystko razem zdradzało ubóstwo i miało jakąś cechę pochodzenia od wschodu. Można było poznać w nim wędrowca kędyś od kresów.
Wprędce po zabezpieczeniu konia, drugi ten wędrowiec wszedł do izby. Zmierzyli się oczyma z pierwszym, kiwnęli głowami, zamruczeli: Czo-