Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddzial II Tom III.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go, do którego, że był na suterenach, wiodły wschody Kamienne. Długo czekaliśmy w sieniach, wystawieni na śmiéch dworskich co mi się przypatrywali, nazywając Kopciużkiem, na szyderstwa panien służących, które przez wpół odemknięte drzwi od garderoby, pokazywały sobie mnie palcami. Rozmaite osoby przechodziły przez sień, gdzieśmy stali, spoglądały i szły daléj, nie troszcząc się o nas. Posiadawszy na ławkach, czekaliśmy cierpliwie, nareszcie otwarły się wielkie drzwi i wyszła do nas Pani Starościna. Ojciec mój i ja powstaliśmy, on jéj do kolan przypadł, ja do nóg wedle rozkazu upadłam.
Starościna mogła miéć lat 50, może więcéj, wysokiego wzrostu; trochę otyła, pięknie ubrana, bardzo poważna, widać jeszcze dbała o wdzięki swoje, bo sznurowała ustami, i mrużyła oczki — a na jéj stroju było kolorów jak w tęczy. —