Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nu, a jaki ma być? Daj Boże takich panów.
Pojechałem do dworu — Coś mnie niespodobało się tam, ale ja sam nie wiedziałem czemu. Pałac był wielki żółty, wysoki jak nasza szkoła, a koło niego, waliły się budowle inne, szpichlerze, stajnie, stodoły, jedna w jeden, druga w drugi bok stały po przechylane, popodpiérane. Nim mnie dopuścili do pana, bo tu sam pan interessa robił, pogadałem ze szlachtą, czekającą na niego w sieniach. Wszystkim był winien, temu tysiąc, temu dwa, temu trzy tysiące złotych — Dobrze, myślę sobie, tanio przeda, potrzebuje piéniędzy.
Zawołali mnie do pokoju, pokłoniłem się do ziemi, Jasny Pan paląc fajkę chodził po pokoju w boki się wziąwszy,
— Czego chcesz? spytał mnie.
— Może Jasny Pan wódkę przeda?
— A masz piéniądze?
— Kto bez piéniędzy kupuje?