Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żając na Lubomirskiego, który zabawiał ks. Gryzeldę, odprowadził ją na stronę.
— A! Helo ty moja — począł z niezwykłym pośpiechem — jak mi za tobą tęskno... jak mi brak ciebie! Tak nawykłem się radzić téj mojéj Egeryi, że często nie wiem co począć i boję się stąpić kroku.
— Masz tylu lepszych doradzców odemnie — skromnie rzekła Zebrzydowska — ale, mów, mów, proszę, jak się składają stosunki; jak się stawi Sobieski, Prymas, Morsztyn, Dönhoffowie...
Michał nagle sposępniał.
— A! radbym choć tu u was, o tych nieznośnych zawikłaniach zapewnić, które mnie męczyły przez dzień cały. Nie słyszę o niczem ciągle tylko o tych wrogach moich. Prymas, hetman — obijają mi się o uszy... Mówmy już o czem innem.
— Ale to jest najważniejsza! — przerwała Zebrzydowska.
— To też ja — wtrącił król pośpiesznie — wszystko to zdałem na kanclerza Paca... Pójdę za jego skazówką...
Pomilczał chwilę i weseléj dołożył:
— Mów co ci Tionville ma przywieźć z Paryża? Ja mam na myśli dwie sztuki atłasu dla matki, dwie dla ciebie, koronki... pióra...
— Ale na cóż mnie to wszystko! — przerwała niecierpliwie Zebrzydowska — ja przynajmniéj wcale tego nie potrzebuję... Jestem wprost sługą ks. Gryzeldy i ani mi przystało...
— Ale! cóżbo znowu! — począł król chwytając ją za rękę... ja o tem ani chcę słuchać. Dla mnie — mówił z rosnącą żywością — każę wszystko na wzór króla i wedle mody paryzkiéj sporządzić.