Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rakuski tylko pozornie mu sprzyja, nie ma nikogo, a pieniędzy nie wiele, spokrewnieni Radziwiłłowie nie na wiele się przydadzą.
Ks kustosz chociaż do rozmowy treści się przebrało, siedział jak gdyby go tu coś jeszcze trzymało, oglądał się, a że Helę ciągle widział za sobą, milczał. Domyślała się księżna, iż coś poufałego mógł jéj mieć do zwierzenia.
Nieznacznie skinęła na Helę, która zrozumiawszy to — wyszła natychmiast.
— Jesteśmy sami — odezwała się księżna. Zdawało mi się, ojcze, że możeście mieli co do — powierzenia mi?
— A! tak jest! tak! — żywo podchwycił kustosz — noszę się z tem oddawna, a nieśmiałem... odzywać. Teraz zaś czas jest ostatni, i muszę prosić was, M. księżno abyście mnie wysłuchali bez gniewu...
— Bez gniewu! — śmiejąc się zawołała staruszka.
— Nie obraźcie się otwartością moją — mówił ks. Fantoni. Dla syna Jeremiego i wdowy po nim, w tym starym dworku mieszkać nie przystało. Dla świata, dla rodziny coś uczynić potrzeba... a nadewszystko dla przyszłości ks. Michała. Chociaż dzisiaj interesa są ciężkie, muszą się one polepszyć, a tymczasem choć z trochą wysiłku potrzeba księcia na świetniejszéj stopie postawić. O żadnych nie mówię zbytkach, ale syn Jeremiego...
Ks. Gryzelda załamała ręce i łzy się jéj z oczów potoczyły.
— Sto razy o tem marzyłam i rozważałam co czynić — odezwała się — ale na obronę moją mam że ubóztwo nasze to chluba, to zasługa, to oznaka jakiéj naj-