Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie tak my z tobą spotykać się byliśmy powinni — nie tak!..
Z piersi Wincza wyrwało się coś niewyraźnego jak łkanie i poplątane wyrazy, bezładne — raczéj jęk boleści i upokorzenia.
Łoktek rękę ku niemu wyciągnął.
— Przyszedłeś tu, zawierzyłeś mi, toś już wielki krok uczynił — z Bożą pomocą i reszta się dokona.
To mówiąc, począł król iść ku środkowi namiotu skromnie i prawie ubogo, jak zwykle urządzonego — wojewoda wlókł się za nim.
W tém podniósłszy oczy zdala spostrzegł stojącego w rycerskiéj a pańskiéj postawie, lecz z łagodnym twarzy wyrazem młodego Kaźmirza, i — pobladł na widok jego.
Przypomniał mu upokorzenie, on, co był zajścia całego przyczyną.
W téj chwili, oblany krwią, która mu na twarz wystąpiła, wojewoda możeby się był cofnął — gdyby królewicz z wyciągniętą doń ręką nie przystąpił.
Nie rzekł nic, lecz pokazał, że nie pamiętał winy i gotów był ją przebaczyć.
Wojewoda, który czuł się winnym, dobrocią obu złamany został, skłonił głowę — okazując się na wszystko gotowym, powolnym.
— Słuchaj Wincz — odezwał się król, gdy młody pan odstąpił nieco, nie chcąc się mięszać