Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nowym Cezar spoglądał nań, szpiegując wzdrygnienia, płomyka na twarzy, słowa, ruchu i podziwiał bohatéra swego, znajdując w nim tylko uśmiech wczorajszy i chłód nieporuszony.
Była-li to komedya tylko, odgrywana tak umiejętnie, czy uczucie już gasło w téj piersi? Nie — ale z dzieciństwa kołysany strachem, wyuczył się fałszu, który jest piérwszym owocem bojaźni, a dziś go on nic nie kosztował. Oko jego liczyło marszczki na czole Tyberyusza, ale usta się śmiały, paliła go żądza zemsty, ale się kłaniał i padał przed tym, którego nienawidził, naśladował go i wielbił. Nauczył twarz, wzrok, usta kłamać tak biegle, że nawet oko Tyberyusza nie mogło się nic tam dobadać, prócz podłości, ni zgadnąć nic, prócz głupiego okrucieństwa.
Coccejus Nerwa, który z dawna już wezwany do Caprei przez Tyberyusza, bawił przy nim jako świadek milczący życia sprośnego, nigdy słowem ani czynem nie poduszczając go do zbrodni, lecz i wstrzymywać od niéj nie mając odwagi — był jednym z tych, których Cezar mimowolnie szanował. Nosił on jeszcze na sobie resztkę powagi starych rzymskich czasów, a nie spodlił się nigdy niczém. Biégły prawnik, wzywany był do porady w wielu wypadkach i prawdy wówczas wypowiedzieć się nie wahał. Cezar nie mógł się obejść bez niego, a ta surowa Catońska postać, rzekłbyś, potrzebną mu