Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

więcéj moim miejskim niż im ufano; rzucili się na miasto, aleśmy ich z Macronem ułagodzili i przywiedli do porządku. Poprzedzam Regulusa, który niesie od Senatu, z patrycyuszami, rycerstwem i ludem, powinszowania i dzięki.
— Powiesz mu niech do Rzymu powraca — zawołał Tyberyusz żywo — nie mogę ich przyjąć.... Złamany chorobą, niedołęztwem starości, smutkiem, troską codzienną o Rzeczpospolitę, potrzebuję spoczynku... teraz nie pojadę do Rzymu; przybędę późniéj. Powiedz im, że czci nowéj, imienia ojca ojczyzny, nie przyjmę, że chcę nareszcie spokoju tylko i mam go prawo pożądać.
— Ale Rzym domaga się widzieć oblicze twoje, Cezarze....
— Późniéj — rzekł starzec cicho — złóżmy dziś tutaj ofiarę Fortunie zwycięzkiéj Cezara.
To mówiąc wstał z łoża.
— A dla was? — dodał ciekawie — nicże nie uczynił senat? — I spójrzał na Lacona badając.
— Macronowi i mnie chciano dać godność pretorów, Macron i ja odmówiliśmy jéj oba....
— Szkoda — zaśmiał się Cezar — choć kończy się na wschodach Gemonij, władza nie mniéj przeto smaczna!
— Jakież twe rozkazy?
— Powiesz im, żem chory, że nie przyjmę nikogo, nikogo widzieć nie chcę, że teraz nie mogę