Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wrażała pewną trwogę, arbitrowie, co się nacisnęli gwałtem, a których już wyprzeć było niełatwo, szmerem i gwarem napełniali salę.
Ile razy się głośniej one rozległy, widać było brew czarną Batorego zmarszczoną i z wymówką rzucane na kanclerza wejrzenia.
Pytać się zdawał:
— Po co ich tu wpuszczono?
Zimowego słońca blady promyk się przedarł pasem od okna na salę przyciemnioną i położył na chwilę u nóg tronu, ale wnet jak mgłą jakąś przysłonięty zniknął.
Marszałek Opaliński miał wystąpić z urzędu jako instygator, ale cichym głosem wypraszał się od tego, składając nieumiejętnością i niewprawą. Potrzeba było jurysty na to, on nim nie był, żądał więc, aby go Rzeczycki zastąpił.
Rzecz była umówiona; król, bo on tu o wszystkiem sam wyrokował ostatecznie, krótkiem słowem przyzwolił.
Pozwani Zborowscy nie stawili się. Wystąpił w ich imieniu Niemojewski, mężczyzna dorodny, pierś szeroka, czoło podniosłe, postawa trybuna, oblicze nieustraszone a groźne...
Samo wejrzenie, jakiem mierzył króla i Zamojskiego, dawało w nim poznać człowieka, który ani się ulęknie, ani da słowem pożyć, ani prawem złamać.
Obok rycerskiego charakteru, czuć było w tym