Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piekł (a spływał z nich olej), przygotował prawdziwą ucztę szlachecką. Zawiesisto, pieprzno, słono, korzenno, przychodziły na stół misy, a odchodziły czyste. Popijano dobrze i umysły się nastroiły zgodnie a na wysoką nutę.
Drugi obrus zdejmowano, gdy Krzysztof precz służbę rozpędziwszy, zawołał że czasu nie tracąc, radzić należało.
— Zagajaj! — odparł Samko.
— Dawno to zagajone — rzekł podczaszy — króla się trzeba conajprędzej pozbyć, a jeśli jego nie można, to hetmana. Czas tracimy czekając. Cesarz się niecierpliwi i łaje. W kraju malkontentów już jest tyle, że byle się noga powinęła, my weźmiemy gorę[1]...
Batory dla nas pracuje... wszystko robi co może, aby go naród znienawidził. Otoczył się węgrami, z polskich swobód szydzi i wprost im zagraża. Na sejmie jeśli się odezwie, to gorzkiem słowem. Nikomu nie pozwoli ani krzyknąć, ani się poskarżyć. Wszyscy go mają dosyć, wszyscy widzą, że potrwa to dłużej, nasze privilegia podeptane zostaną, i na co my od Ludwika pracowali, za jednym zamachem w proch się obróci. Co tu znaczy człowiek, gdy chodzi o cały kraj i cały stan ten szlachecki.
— Oto już wodę warzysz — przerwał Andrzej — to są stare i oklepane rzeczy.

Krzysztof, mający się za daleko rozumniej-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – górę.