Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słyszałeś! Dziewczynęś uwiódł, była poczciwą, mnieś zdradził, musisz przypłacić.
— Nie pobudzajcie mnie do szaleństwa — rzekł lutnista.
Samuel zawrzał, nieposłuszeństwo to go we wściekłość wprawiało, rzucił się po raz pierwszy w życiu na Wojtaszka, pochwycił za suknię, w twarz uderzył, pod nogi cisnął i zdeptał.
Ledwie mu go służba z rąk wyrwała, boby go był w śmierć zakopał, a ludzie mieli rozkaz w podobnych wypadkach ofiarę precz odnosić, bo potem, ubiwszy, cierpiał długo.
Pochwycono więc umęczonego straszliwie i ponieśli go słudzy na łóżko, gdzie wkrótce przybiegła Motrunka i już go nie odstąpiła.
Samuel ani się spytał czy żyw. Dopiero w parę dni przypadkiem się dowiedział, że go smarują i pielęgnują.
Żal mu się go nagle zrobiło. Poszedł do niego, siadł u łoża, ale Wojtaszek oczy spluszczył i patrzeć na niego nie chciał; usta zamknął, nie odpowiadał. Cyrulik mówił, że jedno żebro miał zgruchotane, ale już się zrastało. Powoli do sił powracał, ale milczał i nie mówił nic. Kilka razy sobie lutnię podać kazał, popatrzył na nią, wziął do rąk, i nim głos wydała, postawił. Zdrowie wracało, mógł już na łóżku siedzieć. Motrunka ciągle była przy nim, nie odpędzał jej, ale i z nią mówić nie chciał, i z nikim. Gdy w izbie nikogo