Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ją dali niewdzięcznemu Batoremu, bo nie kto, tylko my na karki nasze wnieśli, tak nie dopuścim, aby szarak ten nam panował.
Wstyd i srom po Jagiełłach i Piastach Wilcze zęby i Koźle rogi. Niedoczekanie ich.
Pająk milczał i aż mu się zimno robiło; gdy Samuel na niego spojrzał, zobaczył tylko twarz ściągniętą i błagającą, aby poprzestał.
Rozśmiał się więc Zborowski, nalał sobie kubek i za zdrowie Pająka go wychylił.
— Tak, oto widzisz — rzekł — losów igrzysko, ten obcy człek nam tu panuje i rozkazuje, a my ojczyce tuteszni, do których ta ziemia należy, nie zawojowani orężem, ani podbici, ale dobrowolnie w sidła się oddawszy, musimy tyranię znosić, banitami się błąkać, i patrzeć, jako dobrem naszem szafują ci, co pochlebiać umieją.
Ale, Pająku miły, czas płaci, czas traci... jutro jeszcze nie koniec świata, a ci, co we flussa grywają, mówią, że gdy kilka razy są pobici, pewno im los gotuje zapłatę. Tak się i nam zda, że przyjdzie panom Zborowskim godzina szczęśliwsza, naówczas im się też ludzie kłaniać będą.
Wtem zadumawszy się nagle, gdy mu myśl jakaś przyszła, zwrócił się do Wojtaszka.
— Konia masz?
— A juścibym pieszo nie chodził — odparł lutnista — choć mnie jak jemu dobrze się boki wciągnęły.