Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i szwajcarowie w zbrojach pozłocistych, których było osiemdziesiąt, za którymi wóz modry, gwiazdy złote po nim, miesiąc, słońce i Spes, nadzieja, którą ślicznych pięć koni białych ciągnęło. Za tymi dwunastu mężów w błękitnych atłasach, nieśli w rękach dwanaście kubków pozłocistych, każdy inny, a jeden nad drugi piękniejszy robotą. Dalej jeszcze była czeladź książęca mnoga i same książęta od złota i klejnotów świecące i pacholąt sześcioro też dziwnie strojne, które kopie niosły za nimi.
Można sobie było wyobrazić na to patrząc, jaka zamożność tego domu być musiała i zasoby, których tu się ledwie jakaś cząsteczka okazywała.
Ponieważ król Stefan zwać się mógł wielkim łowcem przed panem, bo myśliwstwo wszelakie miał w upodobaniu, i począwszy od ptaków, psów, sieci i oszczepu do wabika, wszelkiej łowieckiej zabawce hołdował, więc mu tu Stanisław Żółkiewski wojewodzic bełzki boginię samą łowów Dianę reprezentował bardzo foremnie, na którą patrząc że się królowi ciemne jego uśmiechnęło oblicze, na to mnodzy patrzyli świadkowie. Cały był przyodziany w kolor leśny, zielony, a za nim szło sześć panien i sześć mężczyzn, zielono także poubieranych, bardzo kształtnie, którzy wiedli jelenie żywe, sarny, psy różne. U kobiet czyli nymf włosy rozpuszczone na ramiona w pu-