Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nym. Staraj się kasztelanie przez kanclerza, abym mógł z królem mówić. O nic go prosić nie będę, ale gdy mnie nie dopuści, powiedzą ludzie: — Patrzajcie, ten zdrajcą jest, niegodnym pańskiego oblicza.
Może przecie mówić ze mną, ja go oddechem nie zabiję.
Gnieźnieński zadumał się.
— Chcesz — rzekł — pójdę do kanclerza, poproszę, wiem, że nie odmówi i króla prosić będzie, ale co z tego wyniknie?
— To moja rzecz! — przerwał Krzychnik — ja wiem, co czynię. On mnie już z banitą Samuelem na równi stawi... ja chcę i za sobą i za nim mówić, bo choćby nikt się nie ważył, ja Samuela nie opuszczę.
— Pójdę z tym do kanclerza — zakończył kasztelan.
Znowu tedy na zamek musiał, bo dla rodziny służył chętnie.
Zamojski wielce znużonym był, ale na wszystko i wszystkim starczyć musiał, a z panem kasztelanem i hetmanem, a w dodatku Zborowskim, przez posły nie można było czynić.
— Ślą mnie bracia — odezwał się kasztelan, wprost przystępując do rzeczy. — Andrzeja król przyjąć raczył, gwałtem się tego domaga Krzysztof.
— Ba! — odparł Zamojski — jam już próbował... ciężko będzie króla przełamać. Wie