Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie chcę was odprawiać z niczem, marszałku, na dwa tysiące się zmogę, a od was w zamian nie wymagam nic, oprócz żebyście mnie potwarzami nie okrywali.
Zborowski tym datkiem, krakowskim targiem, połowy, był mocno obrażony. Poczerwieniał, pobladł, zabełkotał coś, ale się lękał i tego postradać; skłonił się w milczeniu nie wysilając na podziękowanie.
Batory, który też więcej z niego nic wyciągnąć się nie spodziewał, a czytał mu z twarzy, że go nie zaspokoił, cofnął się ku stołowi. Nastąpiło milczenie, które oznaczało, że sprawa załatwioną została. Król jeszcze jednak słów kilka chciał dorzucić i zwrócił się do stojącego.
— Macie zapewne wpływ na najmłodszych braci — rzekł — wstrzymujcie ich od niebacznych kroków, ja wiedzieć muszę wszystko, a nic przebaczyć nie mogę. Nie o mnie chodzi, gdy przeciwko mnie spiskujecie, ale o rzeczpospolitę, której ja wodze w ręku trzymam. Ci co na woźnicę rzucają się, wóz podają w niebezpieczeństwo.
Wtem na antykamerze zaszumiało... nadchodziło duchowieństwo. Marszałek mrucząc prędko się cofnął.
Chociaż z urzędu na zamku powinien był być jak w domu, nie sprawiając oddawna obowiązków Zborowski niemal był obcym.
Ci, co bliżej króla stali, odsuwali się od niego,