Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

padając na krzesło. — Już się teraz niepokojowi o życie obronić nie będę mógł i gotówem im z oczów zjechać do cesarza, bo tam przynajmniej od trucizny ich będę bezpiecznym. Ale tu Samuela zostawić samego, bez porady i kierunku, znacz i jego i naszą sprawę narazić na zgubę. Porwie się niezręcznie i odda im w ręce. Ja nad nim czuwać muszę, a bez niego...
Cały w myślach zatopiony Krzysztof nie dokończył, głowa mu zwisła na piersi, dumał. Fontanus rad był, że się z tem wygadał, na wszelki wypadek na nowo sobie zyskiwał Zborowskich, u których zawsze się mógł pożywić...
Nie było potem końca pytaniom i badaniom p. Krzysztofa, który zamiast powziąć wątpliwość co do powieści aptekarza, coraz się mocniej w tem utwierdzał, iż nie dla kogo innego przeznaczono truciznę tylko dla niego.
Musiał mu więc najuroczyściej zapewnić Fontanus, że uczyni jak obmyślił, i że natychmiast o spełnieniu obietnicy da znać p. Krzysztofowi do Piekar przez Włodkowę.
Rozmowa ta przeciągnęła się bardzo długo, tak że gdy podczaszy powrócił do domu na Franciszkańskiej ulicy, zastał już marszałka w łóżku i głębokim śnie pogrążonego.
Nie chciał jednak czekać jutra z oznajmieniem mu, co przynosił, i zbudzić kazał wyrostkowi, który spał w progu.