Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

baczyć nie mógł. Przyczyniło się do niechęci i to, że Włoch, który więcej może umiał, Fontanusa za nieuka i szalbierza ogłaszał, utrzymując, że wodę zafarbowaną zamiast elixirów, a prostą glinkę miasto bolusów sprzedaje.
Ostrożny bardzo Fontanus nigdy się żadnem słówkiem nie wydał z tem, co w sobie nosił, ale przeciw królowi i Zamojskiemu żal miał wielki... To uczucie go do Zborowskich zbliżało.
Spostrzegłszy pana Krzysztofa, którego zdawna nie widział, ucieszył się tem otwarciej aptekarz, iż nikogo świadkiem nie miał.
Natychmiast więc zęby podczaszemu opatrzywszy i płókanie dla niego przygotowując, począł z nim poufną rozmowę.
Krzysztof wiedział, iż się go wystrzegać nie potrzebuje.
— A co? — rzekł, siadając około stołu, na którym Fontanus lekarstwo gotował — a co? Zborowscy tedy doczekali tego, że nic w rzeczypospolitej nie znaczą!! Poszliśmy na dno...
Fontanus spojrzał z za okularów.
— Mnie się zda — rzekł — że wy jeszcze zwycięzko na wierzch wypłyniecie...
— Trudno — odparł podczaszy.
— Boją się was — szepnął aptekarz — to najlepszy dowód, że siłę macie. Człowiek słucha różnych gadanin, chwyta różne wieści, bo ja tu jak na rozstaju siedzę, kędy wielu przejeżdża,