Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lutnistę tego dawno ze dworu przez psy wyszczuć należało, a on go głaszcze i tak stoi o to, aby nie stracił, jakby największego strzegł skarbu.
Wojtaszek się z tem nie kryje nawet, iż nim gardzi. Ludzie mi mówili co słyszeli, jak obiecywał panu Samuelowi miecz katowski, dodając, że nań zasłużył.
— Nie spełna rozumu — przerwał Andrzej. — Sądź jako chcesz, na krew składając wiele, bo my wiemy, jak się nam hamować trudno... nim rozum przestał kierować. Broniliśmy go po zabójstwie Wapowskiego, bronimy i teraz, bronić będziemy, a no on nam ciężarem więcej niż pomocą...
— Ja nie rozpaczam, że go przecież zaprzęgę i orać nim będę — odparł Krzychnik. — Jedyna się zręczność nastręcza zużytkowania go przeciw Zamojskiemu.
— Wspomniałeś o Candianie — odezwał się marszałek — co to z nim było? wiesz? Słyszę, iż książkę wydrukował, wyzywającą go i czerniącą.
— Jam jej nie czytał, ale są tacy co mieli w ręku, bo ją bibliopole przywieźli i sprzedawali, a bodaj do dziś dnia potajemnie po trzy grosze w świat puszczają.
Sprawa z Włochem poczęła się, można powiedzieć, z niczego. Przybywszy do Polski i tu bawiąc Candian, włościaninowi, sołtysowi z maję-