Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czynili — gdy kule tureckie coraz w czółna trafiały i dziurawiły je, tak że zatykać było trzeba, aby ich woda nie zalała.
Wziął się zamęt wielki, a pan nasz o wszystkim zapomniawszy, wrzał tylko tem, jakby się bił i zabijał. Turcy widząc, że na morzu nic nie uczynią, poczęli na ląd wysiadać, kozacy też wszyscy niemal wylądowawszy na brzeg, około hetmana się skupili.
Bitwa strzelbą się rozpoczęła gorąca, na którąm patrzał, bo przy nim byłem. Kule ku nam wszystkie wymierzone jak grad dokoła padały. Co zobaczywszy kozacy chcieli go na wzgórze uprowadzić, albo kupę tę, co go otaczała, rozproszyć, bo za cel służyła.
Hetman chłopca, który przy nim ze strzelbą stał, ledwie popchnął od siebie, gdy kula go ugodziła i na wpół rozcięła... tylko że mu rusznicę mógł pochwycić. W tym zgiełku mało co widzieć a jeszcze mniej rozpoznać było można. Tylem na oczach miał, że p. Samuela baczyłem ciągle się naprzód rwącego, ognia dającego, a cudem Bożym, choć gęsto go ostrzeliwano, żadna kula nie ugodziła.
Wtem między turki okazało się, co zaś nie wiem, jakby bałwan jakiś we srebrnej zbroi, do którego zmierzywszy p. Samuel raz i drugi ognia dał, aż się z niego blachy posypały. Chorągiew też jedna się zachwiała i padła, poczem lament