Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i owych knowań pokątnych, o które was obwiniają, zaniechajcie. Ciągle na was donoszą, że to truciznę gotujecie, to zasadzki układacie, to się z nieprzyjacioły znosicie. Skończy się na tem, że jedna kropla przepełni naczynie i Samku ty albo Krzychnik (tak w rodzinie zwano Krzysztofa) nałożycie głową.
Podczaszy się rozśmiał.
— Ja swej bronić będę — rzekł — a gdy mi tu za gorąco będzie, do cesarza zjadę, w którego służbę jestem wpisany, lub choćby do moskiewskiego.
— Cóż z szalonymi rozprawa! — westchnął powstając z ławy kasztelan. — Jam tu już niepotrzebny, swoje spełniłem.
W oknie wczesny brzask dnia wiosennego sinem światełkiem się zwiastował, ale pora się obiecywała wilgotna i słotna. Niebo było obłokami zaciągnięte.
Znużony czuwaniem kasztelan sobie kazał zagrzać winnej polewki, a Samuel nowy dzban małmazyi postawiwszy na stół, sobie i braciom, krom Jana, ponapełniał kubki i wesoło pił po cichu prze zdrowie przyszłego pana hetmana niżowego. Stuknęli nimi aż zabrzękły i pan Samuel swój duszkiem wypiwszy natychmiast go na nowo napełnił.
Kasztelan już całkiem był zajęty swym wyborem w drogę, nie na pogróżkę tylko objawiwszy