Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozmowy o tem, co ich tu sprowadzało. Chociaż wszyscy taką tylko służbę i czeladź mieli tu z sobą, której się strzedz wcale nie potrzebowali, woleli za konsensem powszechnym odłożyć rozprawę do chwili, gdy dwory ich i czeladź z kolei do jadła zasiędą i podchmielą sobie, aby ich zbytnio nie podsłuchiwali i nie szpiegowali.
Zeszło więc tak do wieczora późnego przy kubkach na obojętniejszym gwarze o pospolitych sprawach, choć i tu o królu już i o hetmanie nie zapominano.
Naostatek podniósł się z ławy Jan kasztelan gnieźnieński i posiwiałą głowę musnąwszy dłonią, okiem rzuciwszy dokoła stołu, przy którym siedzieli, ozwał się półgłosem:
— Czas do rzeczy przystąpić... Pozwaliśmy cię tu, Samku, w sprawie tego Niżu, o którym ludzie już plotą, że się tam na przekorę królowi wybierasz. A po co go przeciwko nam drażnić, gdy i tak dosyć ma niechęci, i co imię Zborowskich nosi, już mu podejrzane. Przytem, z tego co o Niżu wiemy, trudno wam wróżyć sukcesu. Zawichrzyć tam łatwo, a z chłopstwem ladajakiem, choćby hetmaństwo nawet od niego czekało, nie przystało Zborowskim wchodzić w przymierza...
Samuel słuchał uśmiechając się i twarz mu drgać zaczynała, bo już pilno było wystrzelić odpowiedzią. Wszelako bratu starszemu chciał się dać wygadać.