Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/014

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

je nietylko znośnem, ale nawet niejeden tęsknił za niem... Siedzącego i spokojnego żywota szlachcic nie znosił, a gospodarka mu nie starczyła, ani łowy, któremi się rozerwać usiłował.
Pomimo tego ruchu na gościńcach, można powiedzieć, aż do ostatnich czasów, gospód tak dobrze jak nie było. Służyły one tam tylko, gdzie stały osamotnione, od wsi i osad oddalone; szlachcic bowiem zajeżdżał do dworu, a duchowny do księdza. Niemal ubliżającem dla gospodarza i dziedzica było, gdy kto, nawet zupełnie nieznajomy, pominąwszy dwór do gospody zaciągnął.
Po miastach i miasteczkach mnogie klasztory dawały chętną gościnę. Karczma też przeważnie służyła dla chłopa tylko, dla łyków, dla włóczęgów, dla gawiedzi tej, która do szlacheckiego świata nie należała.
Wyjątkowo jednak, w głębi lasów, w bezludnych stronach, gdzie od wsi do wsi zbyt długo bez spoczynku jechać było potrzeba, przemyślny izraelita urządzał przystań dla podróżnych... Główną jej część stanowiła szopa ogromna, przytułek w czasie słoty, a druga, izba niemniej obszerna, gdzie się wszyscy, jak Bóg dał, mieścić musieli...
Wielkie dwory obejmowały nadciągając wszystko pod władzę swoją; mniejszy ludek godził się u jednego stoła i pod jednym dachem. A że każdy, mniej więcej, wiózł z sobą wszystko, czego mógł