Strona:PL Józef Bliziński - Dzika różyczka.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szłości? możnaby powiedzieć, że ukrywałeś to umyślnie przedemną.

STEFAN.

I komuż to miałem mówić, tobie? czyżbyś ty to zrozumiał? przedewszystkiem to są ubodzy ludzie, o których powiedziałbyś, że to hołota, która swoje opłakane położenie ma do zawdzięczenia tylko samym sobie.

BBUNON.

A! takie miałeś o mnie wyobrażenie? i dlategoś milczał? dziękuję ci... Wartoby na ten temat podyskutować, ale to dopiero gdy zobaczysz, jak się potrafię zemścić (do państwa Radomirów, którzy siedzą obok siebie. Rózia stoi na boku z Dorotą, Karolina z Izydorą; Kociuba pilnuje fajki Radomira). Szanowni państwo, trzeba nam pomówić poważnie. Miałem zamiar złożyć w ich domu wizytę etykietalną i w charakterze urzędowym przemówić w sprawie mojego kuzyna. Ponieważ jednak znalazłszy się tu przypadkiem — co ze względu na mój strój, proszę uważać tylko za preludium do wizyty — przekonałem się, że pominął mnie w tak ważnym razie, muszę powiedzieć otwarcie, że lubo pojmuję jego niecierpliwość, naganiam ten pośpiech.

STEFAN (na stronie).

Do czegóż ten narwaniec znowu prowadzi?

BRUNON.

Pan Stefan Tolicki stracił dawno rodziców, ale za to ma ciotkę, która jest zarazem moją stryjenką, i jej to z prawa i urzędu należał się zaszczyt dopełnienia ceremonii. Zważywszy jednakowoż, że wszystkie chwile czcigodnej matrony są zajęte... (innym tonem) wyobraźcie sobie państwo, że całemi dniami siedzi na kanapie i karmi pieski... te pieski, to jej dziatwa... Więc wybierając się w tak daleką drogę... notabene mieszka w Krakowie... jedno z dwojga: alboby musiała zo-