Strona:PL Józef Bliziński - Dzika różyczka.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
DOROTA.

Dziewczyny! to dziewczyna?

BRUNON.

A cóż? chłopiec przebrany może?

RÓZIA (ochłonąwszy wybucha śmiechem, poczem do Brunona z szczerością).

Panie! przypuszczając żeś pan dobry, bo w pańskiem spojrzeniu jest dla mnie coś sympatycznego, mam nadzieję, iż to, co się tu stało, zachowasz w tajemnicy... o! boby mi tego z pewnością nie darowano.

BRUNON (zdziwiony).

Co? co?

RÓZIA.

Wszak prawda, że ciekawość, to pierwszy stopień do piekła?... dopuściłam się tego grzechu, przyznaję się ze skruchą, ale aby być szczerą, muszę powiedzieć panu, że sam masz ów grzech na sumieniu.

BRUNON (zdziwiony).

Ja?

RÓZIA.

A nie inaczej, i to poprostu dlatego, żeś pan nie raczył zwrócić na mnie najmniejszej uwagi w kościele. Przecież ja nie takie dziecko, jestem już dorosłą panną.

BRUNON (zdziwiony).

W kościele?

DOROTA.

A tak! na odpuście.