Strona:PL Józef Bliziński - Dzika różyczka.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ustronia i zabrania znajomości z jego mieszkańcami, o których byłbym nawet nie wiedział, gdyby nie ty. Przybyłem poprostu z wizytą, a to mi przecie wolno, zdaje się.

STEFAN.

Jeżeli istotnie tak jest, to wróćże się przedewszystkiem do domu i przebierz przyzwoicie, bo w takim stroju nie oddaje się wizyty.

BRUNON.

Garnitur od pierwszego krawca, cóż ty chcesz! sądzę przeciwnie, że zrobi wielki efekt.

KOCIUBA (wracając).

Wszystko śpi, proszę jaśnie pana, jak zarznięte.

BRUNON.

Tak! no, to zaczekam, bądź łaskaw oznajmić o mnie, jak się obudzą.

KOCIUBA (do siebie).

Jednak kto wié, czy się babie nie wyśni owe cielę z flakami (wychodzi na prawo; we drzwiach spotyka się z Dorotą, która szepce z nim).

STEFAN.

Jakto, więc trwasz przy swojem?

BRUNON.

Naturalnie, bo nie przypuszczam, żebyś mówił na seryo, żądając odemnie tego, o co im tu z pewnością nie chodzi. Wracać się prawie o milę drogi! już i tak dała mi się we znaki podróż w taki upał. (do Doroty, która przechodzi przez scenę od strony prawej ku lewej, udając zajętą porządkiem) moja pani, czy mógłbym prosić cię uprzejmie o szklankę świeżej wody?