Strona:PL Józef Bliziński - Dzika różyczka.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
STEFAN.

Ale masz pani najzupełniejszą słuszność... tylko zdaje mi się, że państwo przywiązujecie zbyt wielką wagę do dzieciństwa, które...

KAROLINA.

Które nie wzbudzałoby obaw o następstwa, gdyby nie mamka; ta kobieta w swojem ślepem przywiązaniu przewróciła jej w głowie, wysnuwszy z tego cały romans. Ciocia łajała Dorotę o to już kilka razy, ale niewiele pomogło, bona nieszczęście dziadunio i babcia bawiąc się tem, pomagają jej mimowiednie.

STEFAN.

Nie może być! w jaki sposób?

KAROLINA.

Wszystko niby żartem, przy pomocy docinków i dwuznaczników bardzo przezroczystych, jakich słyszeć nie powinna. Naprzykład może pan uważałeś kiedy, że ją nazywają hrabiną.

STEFAN.

O! niewinny żart staruszków...

KAROLINA.

Zapewne... ale ta nieszczęśliwa mania prześladowania niewczesnemi aluzyami, rozbudza w niej niepotrzebne pragnienia i utrwala w pamięci to, o czem inaczej byłaby zapomniała na drugi dzień. Przyznasz pan, że zbliżenie się takiego człowieka do młodej panienki, mającej pod wpływem egzaltacyi wyrobione jakieś idealne pojęcie o jego osobie, musi być dla niej niebezpieczeństwem.

STEFAN.

To rzecz pewna... ale nie obawiaj się pani. Wszystko, co ma na celu zapewnienie wam spokoju, jest i będzie za-