Strona:PL Józef Bliziński - Dzika różyczka.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
KAROLINA.

Być może, że rości sobie prawo do niej.

STEFAN.

Nie ma najmniejszego! (całując jej ręce) Panno Karolino, nie uwierzysz pani, jaką przykrość sprawiasz mi temi podejrzeniami.

KAROLINA.

To nie są podejrzenia... mam dowody.

STEFAN.

Dowody!... jakież?

KAROLINA.

Ostrzeżenia osób dobrze mi życzących.

STEFAN.

Czy możesz pani wymienić te osoby?

KAROLINA.

Nie mogę.

STEFAN.

Dlaczego?... czy proszono o tajemnicę?

KAROLINA.

Nie mówmy zresztą o tem. Jest jeszcze inna przyczyna, dla której nie życzyłabym sobie przyjmować w naszym domu pana hrabiego... nie idzie tu już tylko o mnie... moje sympatye lub antypatye, jakkolwiek te ostatnie są aż nadto usprawiedliwione.

STEFAN.

A o kogóż?