Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A wtedy Zews te psoty równym spłaci płatem,
I wszyscy gardło dacie na miejscu tu, na tém«.

Tak rzekł; a Zews szerokogrzmiący pan błękitu,
Zesłał dwa orły k’niemu lotem z góry szczytu.
Zrazu oba bujały z wiatrami po niebie
Rospostartemi skrzydły, blisko, obok siebie;
Dopiero, gdy zawisły nad zgiełkliwym rynkiem,
Nuż trzepotać się w miejscu i kręcić się młynkiem
Topiąc w te czaszki tłumu złowrogie oczyska.
Biły się, szponmi pierze drąc z karku i pyska —
W końcu, przez gmachy miejskie wionęły na prawo.
Lud się dziwił, patrzący na tę bójkę krwawą,
I sam się w duchu pytał, co znaczą te dziwy?
Gdy Heliterses zabrał głos, witeź sędziwy,
Syn Mastora, nad niego nieznajdzie wróżbita,
Z lotu ptaków on przyszłe losy wie i czyta;
Więc w obec sejmujących to otworzył zdanie:

»Co wam powiem, słuchajcie słów mych Itakanie!
Choć co powiem, najwięcej w zalotniki mierzy.
Im to grozi zagłada! kto chce niech mi wierzy.
Odysejsa co ino niewidać z powrotem;
Już on gdzieś niedaleko i rozmyśla o tem,
Jakby gachom zgotował śmierci ukaranie.
Przy nich się niejednemu po skórze dostanie
Z okolicznych mieszkańców Itaki górzystej;
Więc trzeba ich hamować, wniosek oczywisty.
Albo niech sami siebie wezmą w tęgie kluby,
A to ich uratuje najpewniéj od zguby.