Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbierając myśli, nakoniec ozwał się z wielkim smutkiem, ale i z wielkim spokojem:
— Moja mościa panno, albo lepiej: moja Krzysiu kochana! Wysłuchaj mnie bez trwogi, bom też nie jakowyś Scyta, ani Tatarzyn, ani dzik, jeno przyjaciel, który chociaż sam niebardzo szczęśliwy, przecie twojego szczęścia pragnie. Już się wszystko wydało, że wy się z Ketlingiem miłujecie. Panna Basia mi to w gniewie słusznym w oczy rzuciła, ja się zaś nie wypieram, żem wypadł z tego domu w furyi i leciałem szukać pomsty nad Ketlingiem… Kto wszystko utraci, tym łatwiej zemsta targnie, a ja, jak Bóg miły, tak cię okrutnie kochałem i nietylko jako kawaler pannę… Bo gdybym już był żonaty i gdyby mnie Pan Bóg chłopyszka jedynego dał, albo dziewczynę, a potem zabrał, tobym też ich tak może nie żałował, jakom ciebie żałował…
Tu zbrakło na chwilę głosu panu Michałowi, ale wnet się pohamował i ruszywszy kilkakrotnie wąsikami, tak dalej mówił:
— No, żal żalem, a rady niema. Że cię Ketling pokochał, nie dziwota! Ktoby cię nie pokochał?! A żeś ty jego pokochała, to taki już mój los, ale dziwić się także niema czemu, bo gdzie mnie tam do Ketlinga! W polu, niech on sam powie, przeciem nie gorszy; wszelako to co innego!… Pan Bóg jednego ozdobił, drugiemu ujął, ale zastanowieniem nagrodził. Tak i mnie, jak tylko wiatr w drodze obwiał, a pierwsza furya minęła, zaraz sumienie rzekło: za co ich będziesz karał? za co rozlejesz tę krew przyjacielską? Pokochali się, to wola Boska. Najstarsi ludzie mówią, że przeciw sercu i hetmański rozkaz na nic. Wola Boska, że się pokochali, ale że nie zdradzili, to ich poczciwość… Żeby choć Ketling był wiedział, żeś mi przyrzekła, możebym mu zakrzyknął: „gas!“ — ale on i tego nie wiedział. Co winien? — nic! A ty coś winna? — nic! On chciał wyjechać, tyś chciała do Boga… Dola moja winna, nikt więcej, bo to już widać palec Boży w tem, bym ja w sieroctwie pozostał… No, zmogłem się! zmogłem!
Pan Michał znów urwał i począł oddychać szybko, jak człek, co po długiem nurkowaniu z wody na powietrze wychynął, poczem wziął Krzysi rękę.
— Tak miłować — rzekł — żeby dla siebie wszystkiego chcieć, nie sztuka. Trojgu nam się serce rozdziera — pomyślałem — niechże lepiej jedno przycierpi, a tamtym pociechę sprawi. Daj ci Boże, Krzysiu, szczęście z Ketlingiem… Amen… Daj ci Boże, Krzysiu, szczęście z Ketlingiem!… Mnie trocha boli, ale to nie… Daj ci Boże… Dalibóg, to nic!… zmogłem się!…
Mówił żołnierzysko: „nic!“ a przecie aż zęby ścisnął i syczeć począł, a z drugiego końca izby ozwało się wycie Basi.
— Ketling, bywaj bracie! — krzyknął Wołodyjowski.
Ketling zbliżył się, klęknął, otworzył ręce i w milczeniu, w największej czci i miłości, objął kolana Krzysi.
A Wołodyjowski począł mówić przerwanym głosem:
— Ściśnij mu głowę! Nacierpiało się chłopisko też… Boże wam błogosław!… Nie pójdziesz do klasztoru… Wolę, że mnie będziecie