Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Nowele T8.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  27  —

wiewu, nie poruszał się żaden kwiat, nie zadrgał żaden listek.
Ludzie, którzy przyszli na brzeg gwarno i z głośną rozmową, uciszyli się na widok tych liljowych, nieruchomych przestworów i tylko szeptem poczęli powtarzać:
— Jaka tam cisza i jak wszystko spoczywa w świetle!
— O tak, tam spokój i wieczny sen...
Więc niektórzy, najbardziej zmęczeni, rzekli po chwili:
Pójdźmy szukać wiecznego snu.
I weszli w wodę. Grająca tęczą toń rozstąpiła się zaraz przed nimi, jakby chcąc im przejście ułatwić. Ci, którzy pozostali na brzegu, chwyceni nagłą tęsknotą, poczęli na nich wołać, — lecz żaden z nich nie odwrócił głowy — i szli dalej lekko i ochoczo, widocznie coraz bardziej urokiem cudnej krainy przyciągani.
Tłum, patrzący z brzegu Życia, zauważył też, że ciała ich, w miarę jak się oddalali, stawały się rozwidnione, przejrzyste, coraz lżejsze, coraz bardziej świetlane, coraz promienniejsze i jakby topniejące w tej powszechnej jasności, która napełniała Łąkę Śmierci.
A gdy przeszli, układali się do spoczynku wśród tamtych kwiatów i drzew, lub u podnóża skał. Oczy ich były zamknięte, ale twarze miały wyraz nietylko niewysłowionego spokoju, lecz i takiego szczęścia, jakiego na Łące Życia nie dawała nawet Miłość.
Co widząc, pozostali przy Życiu mówili do siebie wzajem: