Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niście bardzo uważać, co mówicie, aby nie ściągnąć na niego nieszczęścia.
— Przyrzekam! — solennie zapewnił Puk. — A teraz już nie będę mógł nic powiedzieć, choćbym chciał, bo ciocia Debby powiada, że to jest okropny grzech złamać przyrzeczenie.
— Toby było dawaniem fałszywego świadectwa, mój drogi — poważnie objaśniła go Pozy — i mógłbyś paść trupem za karę, jak Ananjasz i Safira — dokończyła mocno wzruszona. — Nieprawdaż, miss Daisy?
— Nie, kochanko, nie sądzę — uśmiechnęła się Marjorie. — Pan Bóg inaczej dzisiaj karze ludzi za wiarołomstwo. Ale cieszę się, że pojmujecie całą ważność przyrzeczenia. Wszak mogę ci zaufać, Pozy?
— Ma się rozumieć — z wielką powagą odparła dziewczynka. — Potrafię dotrzymać słowa równie dobrze jak Puk, chociaż jestem młodsza od niego.
— Bardzo dobrze, moje dzieci. A teraz idźcie zapytać, czy obiad gotów i nie przeszkadzajcie babci, jeżeli śpi.
Oficer nawpół drzemał, gdy Marjorie, zastukawszy zlekka, cicho weszła do pokoju. Na jej widok otworzył zupełnie oczy i z wyrazem szczerej wdzięczności odpowiedział na troskliwe jej zapytanie.
— Dziękuję pani, czuję się o wiele lepiej. Jestem tylko jeszcze osłabiony z głodu i utraty krwi. Otrzymałem ranę w bitwie pod Opequan Creak i od tej pory tułałem się po stepie, usiłując dobić się do swoich, w obawie, że mogę popaść w ręce siepaczy Early’ego i dostać się do lochu na resztę mego życia.
— Ale zabroniono panu rozmawiać — łagodnie przestrzegała go Marjorie, dziwiąc się sile tej krzepkiej, młodzieńczej postaci i nieporównanej słodyczy uśmiechu, opromieniającego blade usta, na których śmierć o mało co nie położyła swojej pieczęci. Patrzyła uważnie na mówiącego i uśmiech ten budził w niej jakieś zamglone wspomnienia, jakby go kiedyś widziała.
— Katon, zdaje mi się, nie dopilnował zlecenia... — dodała.
— Owszem, pannuńciu — przerwał wierny sługa. — Całe gadanie wziąłem na siebie. Trudno młodego pana zostawić w nieświadomości, gdzie się znajduje i między jakiem państwem. Nie jesteśmy przecie byle kim... Tworzymy bardzo szanowaną kwakierską rodzinę, jedną z pierwszych w Pensylwanji.
— Więc opowiadaj dalej, mój stary poczciwcze, tylko panu nie daj mówić — rzekła Marjorie z tak ujmującym uśmiechem, że stary murzyn zmiękł odrazu. — Czy mogę panu być jeszcze w czem użyteczna? — dodała, zwracając się do rannego.