Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakże się ma Dolcia dzisiaj? — zapytał z uśmiechem pan Wilder, którego bawiło przywiązanie małej do lalki.
— Zdrowa, dziękuję panu; Lizeta zrobiła jej nową jedwabną suknię. Pani Wilder, to jest mama, była tak dobrą, że jej pozwoliła.
— Wielka rzecz! — odparła pani Wilder, wachlując się. — Jutro, jeżeli chcesz, moja najdroższa, może ci zrobić drugą... Ale, ale, czy nie zapomniałeś, mężu, zgłosić się do tej nauczycielki, która podawała wiadomość o sobie w gazetach. Czas już, aby Marjorie rozpoczęła swoją edukację.
— Stosownie do życzenia twego, byłem sam u tej pani; wydała mi się bardzo przyzwoitą i wykształconą osobą. Stanęło na tem, że przyjdzie jutro do ciebie, aby porozumieć się co do godzin. O zapłatę umówiłem się zgóry.
— Ręczę, że cię wyzyskała! — zawołała pani Aurelja. — Trzeba było warunki mnie zostawić.
— Uważałem za właściwe sam się tem zająć — spokojnie odparł mąż. Nie uznał jednakże za potrzebne nadmienić, że suchy kaszel i położenie biednej nauczycielki tak dalece go wzruszyły, iż nie tylko z gotowością przystał na skromne jej żądania, ale nawet do wymaganej sumy dołożył jej kilka dolarów pod pozorem, iż mała uczennica była bardzo zacofaną w naukach.
— Czy moja nauczycielka jest dobrą? — spytała Marjorie.
— Taką się przynajmniej wydaje. Zrobiła na mnie wrażenie bardzo dobrej osoby. Ale, à propos, mała, cóżby Dolcia powiedziała na to, gdybym jej dał rywala w twojem sercu?
— Nie wiem, co to jest — wahająco odparła Marjorie, nie rozumiejąc właściwie znaczenia wyrazu „rywal“.
— Idąc dziś ulicą, napotkałem chłopczyka, który już parę razy dochodził do mnie, prosząc, abym kupił od niego pieska i... — dodał, uśmiechając się na widok błysku radości, który zaświecił w oczach jego wychowanki — i przypomniałem sobie, że znam pewną dziewczynkę, która mówiła mi, że bardzo lubi małe pieski...
— O! — zrywając się, zawołała Marjorie — i kupił go pan?
— Zadzwoń, maleńka, na Johna i zobacz, co tam jest w koszyczku, który przyniosłem.
Marjorie poskoczyła do przedpokoju, a po chwili John zjawił się w salonie, niosąc na ręku ślicznego czarnego pieska ze sterczącemi do góry uszkami; nadawały mu one wyraz bardzo żywy i sprytny.
— Chodź do mnie, piesku, pieseczku! — wołała uradowana dziewczynka, gdy John postawił go na dywanie. Horcio, który