Strona:PL Goffred albo Jeruzalem wyzwolona Tom II.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
50.

Y ponoby się beł z wielkiey ochoty
Kusił na on czas o zamkowe wały
Y nie bełby beł za mocnemi wroty
Przed niem bespieczny Soliman zuchwały;
Ale iuż Hetman trąbi na odwroty,
Y ciemne mroki ziemię okrywały.
A Goffred zatem w mieście się położył,
Y szturm do słońca nowego odłożył.

51.

Y mówi do swych wesoło: „Ludowi
Swoiemu zdarzył wielki Twórca nieba.
Iuż koniec mamy wszystkiemu trudowi,
Niczego się nam bać więcey nie trzeba.
Zamek — nadzieię nieprzyiacielowi
Ostatnią — tylko wziąć będzie potrzeba;
Do którego się na iutro gotuicie,
Teraz z choremi ranne opatruycie.

52.

Opatruycie tych, którzy nam dostali
Tey oyczyzny krwią y swoią dzielnością;
Na toście raczey rycerzmi zostali,
Niż łupić, niż się unosić chciwością.
Iużeście dosyć krwie naprzelewali,
Zdobyczy wzięli, złota z maiętnością.
Nie łupcie więcey, nie srożcie się więcey.
Niech to po woysku wytrąbią co pręcey“.