Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ten się rozleciał swywolnym, ponętnym i zdradzieckim echem.
— A jeśli naprawdę zaprowadzę pana do przepaści, jeśli wrzucę tam pana? — mówiąc to, lekko popchnęła go w stronę barjery, okalającej zrąb doliny po nad kotliną, w której rozbijał się potok.
— Wracajmy — prosił wyczerpanym głosem.
— Czy panu źle ze mną?
Westchnął i już milcząc, jak zahypnotyzowany, szedł z Lilith w ciemną, nieznaną, pustą, jakby zamarłą i zastygłą w czerni nocnej dolinę.
Oboje pośród tych obrosłych lasami gór, które stały teraz, jak przyczajone potwory, byli podobni do dwóch tajemniczych zjawisk, zespolonych z sobą na błędną wędrówkę.
W tej groźnej, spotęgowanej górami, ciemności jedynie jasna głowa Adama wyłaniała się i majaczyła, jak światło.
— A gdyby nas tak spotkał pan Jumart? — wyrzekł niespodziewanie i przystanął.
— Nie możliwe, wszak jesteśmy już po za obrębem domów, tu już nikt nie mieszka.